Czasem są takie dni, że nie mamy apetytu i najchętniej nie jedlibyśmy nic! A tu obiad z przyjaciółmi ustalony na 14…. O rany! Co tu zrobić – wertuję książki i magazyny kulinarne nerwowo, ale żaden przepis mnie nie zadowala, żaden nie trafia w mój wyjątkowo kapryśny gust, spoglądam na zdjęcia pięknych potraw i też mnie jakoś nie poruszają. Po pół godzinnym wertowaniu znajduję…. Bomba!!! Krzyczę na całą kuchnię… i w tym momencie telefon – ‘Kochani, właśnie wychodzimy z domu, będziemy u Was za jakąś godzinkę…’ – oznajmiają znajomi. A ja totalnie w polu z obiadem… no cóż! Trzeba szybko coś wymyśleć żeby zająć ich przed głównym daniem a i pobudzić apetyt do tego co nastąpi później… I po raz kolejny, uświadamiam sobie za co kocham kuchnię i kulturę spożywania posiłków we Włoszech… To oni przecież wymyślili obok francuskiego hors d’oeuvres swoje antipasti, appertizers, przystawki… czy jak kto woli sobie to nazwać…
Historia antipasto nawiązuje do starożytnych Rzymian, którzy stosowali antipasto jako środek pobudzający przed głównym posiłkiem. Ta idea ewoluowała z dwóch bardzo różnych warunków kulturowych - ekstremalnego bogactwa i ubóstwa z konieczności. Bogaci używali antipasto jako wstęp do wielodaniowej kolacji. Dla ubogich, antipasto było ulicznym ‘fast foodem’, który można było tanio kupić i zjeść w przerwie od pracy.
Podobnie jak czołówka zapowiadająca świetny film, tak właśnie pojawiające się na stole antipasti zwiastują coś pysznego, wyjątkowego. Już nawet widok pięknie przygotowanych małych przystawek może zmienić nastrój spotkania, kusząć gości do stołu… A ich głównym zadaniem jest pobudzenie apetytu (czego mi dziś potrzeba) i kubków smakowych bez poczucia wypełnienia żołądka. Mogą być na zimno, na ciepło, ugotowane lub na surowo… czego dusza zapragnie… Ważne jest, by swym wyglądem, kompozycją smaków i kolorów, zachęcały do rozpoczęcia posiłku… nawet jeśli apetyt dziś nam nie sprzyja…
Porządny talerz antipasto powinien zawierać kawałki owoców, pomidorów, cieniutko pokrojonych plastrów ulubionych wędlin i serów, marynowanych oliwek i grzybów, oraz owoców morza…
U nas wyglądał tak…
Sałata ‘Rocket’
Plastry Szynki Serrano
Kawałeczki Melona ‘Honeydew’ (spadziowego)
Płatki Parmezanu
Odrobina świeżo zmielonego pieprzu
Kilka kropel sosu balsamiczno – malinowego
Przepis na sos balsamiczno - malinowy:
2 szklanki świeżych malin
1/3 szkalnki octu balsamicznego
2 łyżki stołowe cukru
W małym rondelku na średnim ogniu, gotować maliny, ocet balsamiczny i cukier. Mieszać od czasu do czasu, około 15 do 20 minut. Sos/ glazura będzie gotowa, gdy cała mieszanina zmniejszy objętość i zgęstnieje. Tak więc czas gotowania może być u każdego różny.
Wszystkie składniki antipasto poukładać na talerzykach w ulubiony sposób, posypać świeżo zmielonym pieprzem i skropić sosem balsamiczno – malinowym. Podawać przed większym posiłkiem – sukces murowany!!! Wasi goście będą zachwyceni!!!
Smacznego
Dzięki takim przepisom choć na chwilę przenoszę się do Włoch... wygląda pysznie...
OdpowiedzUsuńFantastyczna sałatka! Ma wszystko co lubię i chciałabym ją zjeść natychmiast;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Świetny sos. Podobną sałatkę już robiłam, ale z gotową polewą balsamiczną - z domowym sosem jest na pewno bardziej wyrafinowana.
OdpowiedzUsuń