niedziela, 20 marca 2011


Od dłuższego czasu, coraz częściej zastanawiam się nad tym, co tak naprawdę oznacza zdrowe odżywianie. Zwłaszcza, odkąd media donoszą o tym wszem i wobec próbując, niezbyt skutecznie walczyć z chorobami cywilizacyjnymi takimi jak otyłość, cukrzyca i choroby serca. No i do tego, odkąd mamy świetny dostęp do produktów z całego świata a przyrządzanie codziennych posiłków stało się raczej przyjemną podróżą kulinarną, lubię też mieć pełny wpływ na to jakie produkty kupuję – mięso u halalskiego rzeźnika czy też hiszpańskie pomidorki, a może owoce z Pakistanu… wybór jest ogromny!!! Wśród znajomych zauważyłam też pewien trend kupowania okropnie drogiej żywności organicznej. Tylko czy tak naprawdę zdrowe jedzenie musi być drogie i dlaczego coś, co jeszcze 10 lat temu było na porządku dziennym i gościło na stole każdej gospodyni domowej, dziś oznacza luksus? Czy my, mieszkańcy zachodniego świata wiemy tak naprawdę, co jeść by czuć się świetnie i zdrowo przez długie lata? Podczas gdy przeciętni europejczycy, chorując na grypę poszukują porady kolejnego lekarza medycyny konwencjonalnej, po drugiej stronie globu Chińczycy, najzdrowszy naród świata spożywają jakiś pyszny rozgrzewający posiłek, który dodatkowo posiada wartości antywirusowe… Sama miałam okazję przekonać się o dobrodziejstwach medycyny i filozofii chińskiej, lecząc dolegliwości, z którymi konwencjonalna, na pozór świetnie rozwinięta medycyna nie dawała rady. No i tak natrafiłam na książkę ‘Chinese System of Food Cures: Prevention and Remedies’. Kto by pomyślał, że żucie świeżych czereśni może zwalczyć zapalenie krtani... Tak więc książka ukazuje fascynujące, sprawdzone sposoby korzystania z leczniczych właściwości żywności poprzez zrozumienie ich smaku, energii, działania i ruchu... to również tłumaczy, dlaczego żywność działa na ludzi w różny sposób. Kluczem do tego jest ‘y score’, czyli skala oparta na tradycyjnej zasadzie Yin i Yang dotyczącej żywności i typów ciała. Książka zawiera ogromną liczbę pomysłów na wybór i przygotowanie setek warzyw, owoców, mięsa, zbóż i roślin strączkowych w celu łagodzenia i leczenia szerokiego zakresu problemów zdrowotnych, takich jak: otyłość, palenie tytoniu, bezsenność, astma, choroba wrzodowa, cukrzyca, nadciśnienie, zapalenie nerek, zapalenie wątroby, biegunka, anemia i wiele innych. Kto z nas by pomyślał, że żywność posiada energię – no cóż Chińczycy wiedzieli to od wieków. Energie żywności odnoszą się do ich zdolności do generowania odczucia - zimna albo gorąca - w organizmie człowieka. Tak więc według tej zasady – spożywanie produktów z ciepłą energią pozwoli nam doświadczyć uczucia gorąca w ciele a żywności z zimną energią, uczucie zimna. W codziennym życiu, każdy wie, że jedzenie lodów sprawia, że ​​czujemy zimno a picie gorących napojów powoduje uczucie ciepła w organizmie. Poza energią ciepła i zimna, jedzenie posiada również energię chłodzącą, ciepłą i neutralną. Nie odnoszą się one jednak do aktualnego stanu żywności. Przykładem jest herbata, która ma energię chłodzącą, więc nawet jeśli pijemy gorącą herbatę to tak jakbyśmy pili zimny napój, gdyż wkrótce po wypiciu herbaty, jej ciepło zostanie utracone i zaczyna ona generować zimną energię, co powoduje, że nasze ciało zaczyna się wychładzać. Odwrotnie, spożycie czerwonej papryki, która posiada energię wytwarzającą ciepło i nawet jeśli zjemy paprykę prosto z lodówki, jej pozorne zimno zostaje utracone w organizmie tuż po spożyciu, powodując uczucie gorąca. Ta cała wiedza wydaje się pozornie bardzo enigmatyczna jednak nieświadomie to właśnie nią posługujemy się w codziennym życiu wybierając odpowiednie potrawy. W deszczowy, zimny dzień, gdy zmoknięci wracamy do domu i pierwsze co nam przychodzi do głowy to, by zjeść coś rozgrzewającego – na przykład miskę gorącej zupy z pieczonych warzyw. 

U nas dziś jest bardzo ciepło, pierwsze oznaki wiosny już chyba na dobre nawiedziły wyspę, promienie słoneczne ogrzewają nas przez okno a w garnku wrze fasola mung… Według reguły yin i yang, posiada ona energię chłodzącą a więc przywraca równowagę gdy jest nam gorąco lub mamy gorączkę. My co prawda gorączki nie mamy a ciepłem promieni slonecznych upajamy się radośnie, ale prostota tej zupy zadziwiła nas do tego stopnia, że postanowiliśmy ją ugotować. Nie można pominąć oczywiście wszelkich innych dobrodziejstw zawartych w tej małej fasolce, tj. proteiny, witamina B6 i C, kwas foliowy i inne…. 
Tą zupą można delektować się zarówno na gorąco lub zimno, i jest orzeźwiająca i zdrowa! 


Trudno jest napisać dokładny przepis na tę zupę, gdyż ilość składników zależy od indywidualnego smaku i gustu. My, na dwie głodne persony, użyliśmy mniej więcej tyle składników: 

2, 5 kubka świeżej fasoli mung (moczonej uprzednio przez dwie godzinki) 
3 łyżki cukru 
5 kubków wody 

Umieścić fasolę mung i wodę w garnku. Doprowadzić do wrzenia i gotować na wolnym ogniu przez około 1 godzinę. Dodać cukier do smaku. 

I to tyle – czyż nie jest to najprostsza i najzdrowsza zupa świata? 


Smacznego!!! 


środa, 16 marca 2011

Dzisiaj powiało orientem... Zdecydowanie mieliśmy ochotę na "chińszczyznę" i coś lekkiego przy okazji. Na talerzu znalazła się więc zupa inspirowana kuchnia japońską częściowo okraszona składnikami typowymi dla chińskich rubieży kulinarnych. Nietypowo jak dla kuchni słowiańskiej podana pierś z kurczaka wyglądała niesamowicie estetycznie, a równocześnie wciąż smakowała jak mięso grilowane, a nie gotowane. Ale od początku.

W lodówce mieliśmy rosół, taki nasz polski zrobiony na kurczaku z warzywami itd. Tradycyjny. W gruncie rzeczy chińska czy japońska "zupa z kury" jest niewiele inna. Ale jednak. Więc żeby otrzymać bardziej orientalną wersję na bazę dla zupy zagotowałem rosół z czosnkiem, korzeniem zielonej cebuli i niewielką ilością czerwonej łagodnej papryki chili i imibru. Po około 40 minutach odcedziłem zupę, dodałem porwane liście pak choi i zieloną cebulkę pokrojaną w około centymetrowe kawałki. Zagotowałem jeszcze 10 minut i zupa gotowa.

Składniki na rosół "orientalny"
1 litr czystego rosołu
2 zielone cebulki
6-8 ząbków czosnku
1 niewielka papryka chili - łagodna
1 cm korzenia imbiru
1/2 pak choi

Kiedy ja bawiłem się w miedzykontynetalną konwersję rosołu, otulone chłodem lodówki piersi z kurczaka czerpały aromat z marynaty.
Po około dwóch godzinach filety wylądowały na grilu gdzie pieczone smakowicie zrumieniły się z obu stron.

Marynata:
4 łyżki wody
4 łyzki jasnego sosu sojowego
2 łyżki Mirimu
4 ząbki czosnku wyciśnięte przez praskę
2 cm świeżego korzenia z imbiru staretego lub równiez wyciśniętego
szczypta cukru brązowego
1 łyżeczka soku z cytryny

Aromaty unoszące sie nad kuchnią uruchomiły już soki trawienne....

Kurczak dochodzi na grilu więc czas na makaron. W naszym przypadku użyłem zwykłych chińskich noodl'i. Po kilku minutach gotowania odcedziłem i ułożyłem po jednej stronie talerza. Zgrilowaną, cudownie aromatyczną i chrupiacą pierś z kurczaka pokroiłem pod skosem w plastry w wielkości "na kęsa" żeby można było nabierać pałeczkami i ułożyłem pierś na noodlach. Zielenina z rosołu wylądowała po drugiej stronie talerza. Następnie wylewamy rosół na talerz. Delikatnie aby nie zburzyc tej misternej kompozycji ;) na koniec dekorujemy i wypełniamy luki smakowe. Na mięso układamy marynowany imbir, zieloną cebulkę, czerwoną paprykę i paski czosnku.

Dekoracja:
Marynowany imbir
Posiekana zielona cebulka
Posiekana czerwona papryczka chili - ostrośc wg uznania
Pokrojony w paski czosnek

Smacznego.

sobota, 5 marca 2011

O rany co to był za tydzień... Dziwny... Dziś sobota czy niedziela... bo już straciłam poczucie czasu?

W poprzednim tygodniu wszystko jakby się powywracało do góry nogami - senne dnie, potem bezsenne noce, pogoda nie chce współpracować - jednego dnia świeci słońce i już wyciągamy ekwipunek by rozpocząć sezon balkonowy... następnego dnia zimowe płaszcze otulają nas po same uszy... 

opuściłam trzy zajęcia z yogi... BARDZO ŹLE :(

nie ugotowaliśmy nic szczególnego - same proste, super ekstra szybkie potrawki, jedząc pewnie też w tempie ekspresowym... nie pamiętam... no właśnie nie pamiętam czym karmiliśmy ciało w poprzednim tygodniu...

pamiętam, że napisałam egzamin, którego bałam się jak diabli... wychodząc z sali emocje odeszły bezpowrotnie... BARDZO DOBRZE!!!

dostaliśmy wiele odpowiedzi i pięknych słów od znajomych i nieznajomych w sprawie naszego apelu o pomoc dla Jarka siostry, za które jesteśmy bardzo wdzięczni...

Tydzień zakończył się wizytą dawno niewidzianego przyjaciela i filmową nocą, okraszoną długimi dyskusjami, wytrawnym jedzenim i butelką ulubionego Pinot Grigio....

... a dziś relaks... flanelowa piżama, (prawie) zakopiańskie kapcie, ulubiony pled, wieeeelki kubek herbaty z cytryną, wygodna sofa i wichura za oknem... a niech sobie wieje.... :) 

i wytrawny bochen z suszonymi pomidorami, oliwkami, świeżym rozmarynem i mozzarellą.... 


Przepis wyśledzony kilka tygodni temu u Polki, potem zapomniany, i znaleziony ponownie przypadkowo na BBC Good Food, troszkę przez nas zmodyfikowany, co było związane z aktualną zawartością lodówki... tak więc świetny by go zmieniać w miarę gustów... My idąc za radą Polki, pozostawiliśmy bochen w piekarniku aż do całkowitego wystygnięcia by nie opadł.... i nie opadł!!!! 

100 ml oliwy z oliwek, plus trochę do smarowania formy
200g mąki pszennej
2 duże gałązki świeżego rozmarynu
3 duże jaja, lekko roztrzepane
100ml mleka sojowego (w orginale krowie mleko)
garść czarnych oliwek bez pestek plus extra mała garść zielonych oliwek (opcjonalnie)
100g suszonych pomidorów w oliwie, z grubsza posiekanych i osuszonych z oliwy
120g mozzarelli (lub innego ulubionego sera)
szczypta soli
1/2 łyżeczki białego pieprzu


Rozgrzać piekarnik do 190stC (z termoobiegiem 170stC). Wysmarować foremkę oliwą i obsypać bułką tartą lub grubo zmieloną mąką kukurydzianą. 
Pomidory i oliwki odcedzamy na papierowych ręcznikach i kroimy niedbale. Ser ścieramy na grubej tarce. W misce mieszamy mąkę i proszek do pieczenia. Dodajemy pozostałe przyprawy i zioła (według uznania, najlepiej świeże). 
W oddzielnej misce ubijamy jaja z oliwą i mlekiem. Następnie mieszamy ze sobą suche i mokre składniki receptury i mieszamy delikatnie drewnianą łyżką. Dodajemy ser, pomidory i oliwki, pozostawiając troszkę z każdego by udekorować wierzch. Przelewamy mieszanine do foremki i dekorujemy resztką pomidorów, oliwek i sera. Pieczemy około 40 minut (do suchego patyczka) oraz aż wierzch będzie chrupki i złocisty.


Smacznego i relaksacyjnego weekendu!!!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...