poniedziałek, 23 stycznia 2012

Szkoda, że jest tylko godzina 14 w Poniedziałkowe popołudnie... bo z chęcią napilibyśmy się takiego cydru...


cranberry mulled cider from tiger in a jar on Vimeo.

Miłego popołudnia wszystkim!

sobota, 21 stycznia 2012



Na blogach kulinarnych i forach widzę spory o pochodzenie cebularzy. Jedni mówią, że Lublina, inni że z Zamościa, a jeszcze inni, że z Podlasia…
A co legenda na to? A legenda mówi, że placki z cebulą, pieczone na skraju szabaśnika wywodzą się z kuchni żydowskiej. Ich początki sięgają czasów Kazimierza Wielkiego. Być może wypiekała je królowi Esterka, kazimierska kochanka króla.
Z domowego przysmaku w XIX wieku stały się "przebojem” żydowskim piekarni na Starym Mieście w Lublinie i Wieniawie.
‘Ja jadłem przed wojną cebularze, to cebularz był taki duży i on był tutaj podziurawiony w środku. Podziurawiony chyba nożem, posypany tą cebulą. Ale w tym miejscu, gdzie był podziurawiony, on w ogóle nie wyrastał i był cienki i chrupiący, a tylko obrzeże było wyrośnięte. Jak się takiego cebularza posmarowało masełkiem to pycha. A dzisiaj to jest taki "klajster”. To nie są cebularze’ – wspomina  Waldemar Greszta. (Teatr NN, Historie mówione).
Cebularze robiono przed wojną w Kazimierzu, Piaskach, Szczebrzeszynie. Dziś wypieka je kilkadziesiąt piekarni w regionie. Opowiadają też, że ten placek z cebulą nie ma sobie równych i cała Lubelszczyzna jest z niego tak dumna, jak górale z oscypka. Dlatego też od kilku lat jest wyrobem markowym, właśnie jak oscypek.
Oryginalnie receptura zawiera mąkę krupczatkę, drożdże, mleko, jajko, sól i cukier, no i masło. A i kształt placka jest tu bardzo ważny. Te Podlaskie są jak małe drożdżowe bułeczki nadziewane lekko smażoną cebulą. Do ciasta dodaje się śmietany, wycina szklanką placuszki, nakłada cebule przesmażoną z solą, pieprzem i majerankiem, formuje małe kuleczki, z wierzchu smaruje się je żółtkiem i piecze kwadrans do uzyskania złocistego koloru.


My skorzystaliśmy z receptury na ciasto, którą znaleźliśmy tutaj. Z braku maku, wykorzystaliśmy kilka innych składników, które wkomponowały się świetnie. Tak więc powstała nasza wersja cebularzy, która zawiera…
250 g mąki pszennej
1 łyżeczka drożdży instant
2 łyżeczki cukru
1/2 szklanki mleka
1 jajko
1/2 łyżeczki soli
3 łyżki masła
Duży pęczek cebulki dymki
2 łyżki oleju
3 duże ząbki czosnku
1 łyżeczka płatków chilli
Sól i pieprz

Do miski przesiewamy mąkę. Robimy wgłębienie. Wlewamy część letniego mleka, wsypujemy cukier i drożdże. Lekko mieszamy zagarniając odrobinę mąki. Posypujemy lekko mąką i odstawiamy na kilka - kilkanaście minut, aż zaczyn zacznie pracować. W między czasie roztapiamy masło. Do wyrośniętego zaczynu dolewamy ostudzone masło i sól. Jajko lekko ubijamy. Zostawiamy odrobinę jajka do posmarowania, a resztę wlewamy do mąki. Stopniowo dolewamy mleko i mieszamy. Wyrabiamy ciasto (ja wyrabiałam 5 minut w robocie, ale można też wyrabiać ręcznie). Ciasto ma być elastyczne. Wyrobione ciasto odkładamy do miski nasmarowanej olejem, przykrywamy i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Ciasto powinno podwoić swoją objętość. U nas około 1,5 godziny w ciepłym miejscu (w pobliży boilera).
W między czasie kroimy cebulkę w drobną kostkę. Podsmażamy cebulę na małej ilości oleju wraz z wyciśniętym czosnkiem i płatkami chilli. Kiedy cebula już zmięknie doprawiamy solą i świeżo zmielonym pieprzem. Odstawiamy do wystudzenia.
Wyrośnięte ciasto dzielimy na 6 równych części. Z każdej forujemy kulę i wałkujemy delikatnie na płaski placek. W między czasie nagrzewamy piekarnik do 200 stopni. Każdy placek po brzegach smarujemy pozostałym jajkiem. Na środek każdego placka wykładamy farsz cebulowo - czosnkowy. Pieczemy w 200 stopniach przez około 25 minut, aż się zarumienią.
Takie słone cebularze są świetną zakąską do piwa i wieczornego, domowego seansu filmowego.



*** A z ogłoszeń parakulinarnych, to ostatnio znaleźliśmy się w internecie, w jednym z artykułów na portalu Ugotuj.pl. Jest nam bardzo miło, i nieskromnie życzymy sobie więcej taki odniesień do kuilnarnych impresji. :) 




sobota, 7 stycznia 2012


Kilka dni temu, przygotowując na obiad włoską pastę z sardynkami i pieczoną bułką tartą, udało mi się zupełnie przez przypadek odnaleźć smak z dzieciństwa. W dzieciństwie Babcia często robiła nam domowej roboty makaron z zasmażoną bułką tartą… Może zabrzmi to dziwnie, ale to ubogie w składniki danie przywołuje wiele fajnych i ciepłych wspomnień i uśmiech na mojej twarzy do dnia dzisiejszego… pamiętam jak w babcinym salonie na wielkich arkuszach szarego papieru suszyły się nitki makaronu, to był fajny czas… to było takie nasze małe ‘comfort food’, które jadło się tylko u Babci i tylko ona robiła je najlepiej… Nie bez powodu wiele źródeł internetowych i literatura definiuje comfort food jako pożywienie, przygotowywane według tradycyjnych receptur z akcentem sentymentalno – nostalgicznym… Podczas gdy kolejni dietetycy spierają się i ścigają w wymyślaniu coraz to zdrowszych kombinacji żywieniowych, które niekoniecznie sprawiają, że jesteśmy szczęśliwsi, większość z nas i tak wraca do tych tradycyjnych, kojarzących się z ciepłem domowego zacisza i bliskimi nam osobami, potraw. To właśnie one sprawiają, że mamy uczucie przynależności. Makaron z serem, pudding czekoladowy, czy grillowana kiełbaska, może nie są najlepsze dla naszych tętnic wieńcowych i nie jest też sekretem, że sięgamy po ‘comfort food’ w okresach wzmożonego stresu czy negatywnych emocji. Jednak ostatnio natrafiłam na bardzo ciekawy artykuł w czasopiśmie ‘Psychological Science’, w których badania dr. D. Troisi i dr. Shira Gabriel’a udowodniły, że tak zwane ‘comfort food’ zwalcza uczucie osamotnienia. Autorzy badań zastanawiali się, czy ‘comfort food’ może sprawić, że ludzie myślą o swoich najbliższych i czy może przyczynić się do dobrego samopoczucia. Wyniki badań, bez wątpienia to potwierdziły. W jednym z eksperymentów uczestnicy mieli pisać przez sześć minut o walce z kimś bliskim, w celu wywołania poczucia samotności, podczas gdy inne grupy kontrolne miały neutralne emocjonalnie zadania pisemne. W każdej grupie, większość uczestników pisała o doświadczeniach jedzenia ‘comfort food’, podczas gdy inni pisali o jedzeniu nowo wymyślonych potraw. W kolejnym etapie badań, każda z grup miała odpowiedzieć na szereg pytań określających ich poziom samotności. Uczestnicy eksperymentu piszący o walce z bliską osobą wykazywali wysoki poziom osamotnienia. Ale ci, którzy na ogół czuli się bezpieczne w swoich związkach, co oceniano przed rozpoczęciem eksperymentu, udało się uratować się od samotności, pisząc o jedzeniu. 

W opracowaniu autor, Jordan Troisi, mówi… "Odkryliśmy, że ‘comfort food’, są ściśle kojarzone z osobami bardzo nam bliskimi. Myślenie o spożywaniu tych produktów później służy jako przypomnienie o tych bliskich.’ W swoich esejach, większość uczestników pisała o doświadczeniu jedzenia z rodziną i przyjaciółmi. Autorzy podsumowują, iż żywność określana mianem ‘comfort food’ może służyć jako świetny i prosty sposób na łagodzenie uczucia samotności. W innym eksperymencie tych samych autorów, spożywanie rosołu/ chicken soup przez partycypantów, wywoływało intensywne myśli o relacjach z bliskimi, ale tylko wtedy, gdy   rosół/chicken soup był przez nich traktowany jako ‘comfort food’. 

My dziś nie czujemy się samotni ale brak słońca i wichura za oknem wpływa na nasza nieodpartą chęć zjedzenia czegoś relaksującego, bogatego w kalorie i przede wszystkim smacznego…. Tak więc korzystając z bogactwa brytyjskiego ‘comfort food’, przekrztałciliśmy starą zapiekankę kalafiorowo-serową na kalafiorowo-brokułowo-ziemniaczaną zapiekankę z sosem serowo- czosnkowym. Prosta, szybka, pyszna i świetna na długie zimowe wieczory z kimś bliskim. 


Kalafiorowo-brokułowo-ziemniaczana zapiekanka z sosem serowo-czosnkowym 

Składniki na 2 porcje: 
1 główka kalafiora 
1 główka brokuła 
2 słodkie ziemniaki 
200g kremu ‘fraiche’ 
100g dojrzałego sera ‘cheddar’ 
Sól i pieprz 
2 duże ząbki czosnku 


Sposób wykonania: 

Rozdzielić kalafior i brokuł na kwiatuszki i gotować na parze około 6 minut. W oddzielnym garnku podgotować słodkie ziemniaki do miękkości. Następnie pokroić ziemniaki w 6milimetrowe plastry i wyłożyć nimi płaskie naczynie żaroodporne. My użyliśmy 2 głębokich talerzy żaroodpornych. Wymieszać krem ‘fraiche’ z uprzednio startym cheddarem oraz wyciśniętym czosnkiem. Doprawić solą i świeżo zmielonym pieprzem do smaku. Gdy warzywa będą gotowe, wymieszać je delikatnie z sosem serowo-czosnkowym i ułożyć na plastrach ziemniaków, można dodatkowo obsypać wierzch garścią startego cheddara. Piec w piekarniku do zbrązowienia w temperaturze 180 stopni. 


Życzymy Wam smacznego i ciepłego wieczora w gronie najbliższych osób!

wtorek, 3 stycznia 2012

No i jest! Przyszedł w ostatnią, grudniową noc i już z nami zostanie do kolejnej ostatniej grudniowej nocy… 2012… Zazwyczaj nie lubię cofać się do tyłu i rozkładać sytuacji i przeżytych momentów na cząstki pierwsze… na pewno nie na głos… w zamian za to, lubię gdzieś w duchu podziękować za to, co się wydarzyło lub chwała Bogu nie wydarzyło… za to, że wciąż mam obok siebie ludzi, których kocham i darzę przyjaźnią i za to, że Ci nieżyczliwi już sobie odeszli… uff… za to, że co miało być osiągnięte, takie właśnie się stało…


No i tu muszę wrócić do pewnego ciasta, które miało się pojawić na blogu już kilka miesięcy temu i jakoś się nie składało – a to komputer się zawiesił podczas pisania postu, a potem wena odeszła, a potem pamięć zawiodła… itd itd… ale dziś jest ku temu dobra okazja by zamknąć 2011 właśnie z Jabłkowym Murzynkiem Danusi… O pieczeniu na odległość pisałam już kiedyś tutaj. Tym razem jednak nie pieczemy obie – to ja piekę, a Danusia szefuje. Przez Skype’a. Wylicza mi składniki, jak mieszać, co ubijać, ile piec… w międzyczasie ploteczki, kolejny kubek herbaty... 
Wyciągam ciasto i nie mogę się nadziwić – UPIEKŁO SIĘ! W porównaniu do mojego poprzedniego Murzynka, który miał raczej konsystencję płynną a nie stałą, ten wyszedł wyśmienicie… to dzięki Danusi!!! I nawet tysiące kilometrów, które nas dzielą nie przeszkodziły w całym przedsięwzięciu... a wręcz pozostawiły nutkę niedosytu, że nie możemy usiąść obok siebie i podzielić się kawałkiem ciasta przy filiżance dobrej herbaty...
Dziękuję Ci Kochana! Za obecność… nie tylko podczas pieczenia, i za rady… nie tylko kulinarne! 




Murzynek z Jabłkami od Danusi 

1,5 szklanki mąki 
1 szklanka oleju 
1 szklanka cukru 
3 – 4 średnie jabłka (użyłam typu Bramley) 
½ łyżeczki cynamonu 
3 jajka 
1 łyżeczka sody oczyszczonej 
2 łyżki kakao 
Mąka kukurydziana + Masło


Oddzielić żółtka od białek. Żółtka utrzeć z cukrem w mikserze. W międzyczasie, mąkę wymieszać z sodą. Dodać do żółtek i nadal mieszać. Następnie dodać stopniowo olej na zmianę z mąką. Następnie, białka ubić na sztywna pianę i dodać do ciasta, wciąż mieszając dodajemy wymieszane z cynamonem kakao. Kiedy masa jest już jednolita dodajemy obrane i pokrojone w małe kosteczki jabłka i przelewamy do wysmarowanej masłem i obsypanej bułką tartą foremki. 
Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 60 stopni piekarnika. Następnie po kilku minutach, tak aby ciasto rosło wraz ze wzrostem temperatury, zmieniamy ją na 120 stopni Celsjusza, a po kolejnych 15 minutach na 170 stopni. W tej temperaturze pieczemy jeszcze przez około 60 minut.


A życzenia? Hmmm… w tym roku bez szczególnych… no może jedno jedyne – malutkie, takie tyci tyci… Szczęście! Cokolwiek ma ono oznaczać ale mam nadzieję, że nas nie opuści… 

Szczęśliwego 2012 dla wszystkich naszych czytelników! Daria i Jarek 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...